wtorek, 18 grudnia 2012

Finals

Przez cały ten tydzień mam w szkole finals czyli testy semestralne. Mają one po 100 lub więcej zadań i trwają po 2 godziny. Jak na razie miałam historię (88%, które zamieni mi się na 98% bo zrobiłam extra credit) gitarę (100%) grałam piosenkę Jason Mraz - I won't give up i Chemie (80.4%) z Psychologii jeszcze nie mam wyników, ale musieliśmy napisać dwa eseje na dwa z przerabianych przez nas tematów i myślę, że poszło mi bardzo dobrze. Poza tym jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi z moim nauczycielem psychologii więc nie martwię się o moja A na koniec :)) Dziś dał mi mój list rekomendacyjny do collegu i jest przesłodki. Jutro czeka mnie matematyka i angielski... a potem PRZERWA ŚWIĄTECZNA 3 tygodnie! Nie mogę się już doczekać.

Jutro rano muszę wcześniej wstać bo jedziemy z moim kolegą zjeść razem jego urodzinowe śniadanie.

Ten weekend byłam całkiem zajęta. W piątek byłam na najpyszniejszych lodach świata, potem w kinie na Hobbit, a potem w restauracji Chilli, która jest świeeeeeetna. Baliśmy się, że będzie zamknięta o 23, ale nie była! Myślałam, że było zaćmienie księżyca więc mój jeden kolega cały czas się ze mnie z tego śmieje...
W sobotę trochę się pouczyłam, a potem mój kolega po mnie przyjechał i pojechaliśmy do niego do domu.
Nie zostaliśmy tam długo bo stwierdziliśmy, że pójdziemy na imprezę. W efekcie poszliśmy na trzy. Rano wróciłam o świcie do domku bo myślałam, że jadę z rana do San Francisco, ale nie pojechałam. W sumie dobrze bo miałam masę nauki na poniedziałek. Finals.... To strasznie wyczerpujące, ale jak na razie idzie mi bardzo dobrze! Zobaczymy jutro..

Wczoraj cały dzień nie było u mnie w mieścinie prądu. Moja rodzinka się zintegrowała i wszyscy siedzieliśmy (oprócz Shianny bo ona była u jej chłopaka, ale za to z kuzynami i dziewczyną Devina) w piwnicy przy kominku i graliśmy w karty. Najpierw graliśmy w Phase 10, a póżniej w najśmieszniejszą grę świata, która nazywa się CARDS AGAINST HUMANITY. polecam!

polecam to wygooglować


edna z imprez już dawno temu, ukradłam komuś z instagram'u


Okej, ja kończę bo i tak piszę tą notkę tylko, żeby się nie uczyć.
BUZIAKI :*

niedziela, 16 grudnia 2012

Family

Właśnie siedząc na podłodze przy kominku, jedząc dyniowe ciasteczka mojej host mamy, ogrzewając się bo przecież tu taka mroźna zima, mój host tata zaczął swą mowę :)

Najpierw sobie żartował, że co ja bez nich zrobię w przyszłym roku, przecież sobie nie poradzę. Że nie może mnie całe życie niańczyć i czas rozpiąć skrzydła. Czas wreszcie dorosnąć. Rany.

Jak już przestaliśmy się śmiać, powiedział, że tak naprawdę to on nie wie co będzie robił w przyszłym roku jak już mnie tu nie będzie. Że tak bardzo się cieszy, że przyjechałam i jakie mają szczęście. :') Wtedy dołączyła się moja host mama i powiedziała, że idealnie im się 'trafiłam', że się perfekcyjnie wpasowałam.
Powiedziała, że nie wezmą już żadnego exchange studenta bo wiedzą, że nie trafi im się nigdy już nikt taki jak ja. I że mają nadzieje, że forever and ever będziemy w kontakcie. Już zawsze.

Potem stwierdziliśmy, że przecież i tak zostaje tu na studia więc nie będzie aż tak źle i nie trzeba dramatyzować.

To była najkochańsza rzecz jaką tu usłyszałam. Moja host rodzina jest idealna. Kocham ich i też sobie nie wyobrażam nie być z nimi codziennie w przyszłym roku.

Przyszli wymieńcy - życzę wam z całego serca, żebyście trafili na takich ludzi jak ja.





niedziela, 2 grudnia 2012

Sun again

Właśnie wyszło słońce pierwszy raz od 4 dni. Czasem nie docenia się najprostszych rzeczy, z którymi się obcuje na co dzień dopóki ich nie zabraknie. 
Ale każdy, kto już tego doświadczył doskonale o tym wie, więc nic nowego tym zdaniem nie odkryłam.

Niestety mamy w Valley Springs powódź przez to, że lało przez 4 dni, ale na szczęście mnie to nie dotyczy bo mój dom jest na wzgórzu. Tej nocy była straszna wichura, parędziesiąt kilometrów na godzinę, do tego ten straszny deszcz, było okropnie i się bałam. Ale teraz jest spokojnie i mam nadzieję, że już tak zostanie.

Zawsze, nawet po największej burzy wyjdzie słońce. Możemy nie wiedzieć jak długo będzie ona trwała i ile szkód przyniesie. Jedyną rzeczą, której możemy być pewni jest to, że nie będzie ona trwać wiecznie.
Wszystko na świecie istnieje dzięki harmonii i wzajemnemu bilansowaniu się tak, żeby zaistniała równowaga.
Zawsze tak sobie to tłumaczę, kiedy dzieje się coś przeze mnie niepożądanego. Zawsze działa.

Niestety działa też wtedy kiedy jest za dobrze.

Buziaki,

i pamiętajcie, że jeśli teraz wam coś nie wyszło, może czeka was coś lepszego później.

____________________________________________________________________________________________

www.pandora.com polecam wam to radio, możecie słuchać wszystkiego co tylko wam przyjdzie do głowy. Jest to tutaj bardzo popularne. Mam to włączone 24 na dobę.

Działa to na takiej zasadzie, że wpisujecie w okienko dowolnego artystę czy tytuł piosenki i pandora robi z tego radio. Na przykład "The Script Radio", na którym lecą piosenki tego zespołu oraz wszystkie podobne gatunkiem, nastrojem czy motywem.

Wpisując tytuł, np: "Make it nasty" albo "How to save a life" pandora wybiera podobne tytuły i robi "Make it nasty radio".

Możecie się też ograniczyć tylko do gatunku, typu "Dubstep" "Country" "Modern rock" wszystko co tylko wam przyjdzie do głowy i godziny darmowego słuchania muzyki przed wami.

Musicie się tylko zarejestrować co trwa 5 sekund i co jakiś czas wysłuchać jakiejś krótkiej reklamy.

enjoy!

sobota, 1 grudnia 2012

SAT

Hej ! Pisałam dzisiaj SAT, jestem zmęczona więc nie chciało mi się pisać. Nagrałam za to filmik.. Jest on tak nudny, że sama ziewałam nagrywając go, ale lepsze to niż nic. Wybaczcie moje nierozgarnięcie, ale to był pierwszy raz kiedy robiłam coś takiego. Trochę musiałam myśleć nad dobieraniem odpowiednich słów, co jeszcze wszystko pogorszyło, ale mam nadzieje, że ten post nie zawiedzie was tak bardzo.
Kocham was i jak nabiorę sił, obiecuje napisać, a nie nagrywać. To lepiej zostawię specjalistom...

                                             lepiej pogłośnijcie bo ledwo mnie słychać


PS: ten mecz był koszykówki

piątek, 23 listopada 2012

Sacramento, Haloween, Thanksgiving itd

Na początku chciałabym wszystkich przeprosić za tyle czekania.. Nie udaje mi się pogodzić pisania bloga z życiem tutaj tak dobrze jak mi się wydawało na początku. Mimo wszystko tego bloga założyłam głównie dla siebie, żeby wszystko zapamiętać, więc będę się starać pisać może mniej, ale w miarę na bieżąco, bo teraz nawet nie pamiętam co się działo od ostatniego postu. Nie skończyłam mojej notki o Santa Cruz i Sacramento, więc zacznę teraz od tego.

Jakieś sto lat temu pojechałam do Sacramento na wycieczkę dla wszystkich exchange studentów z mojego county i okolic. Cudownie było znów zobaczyć tych wszystkich ludzi, których poznałam jakiś czas temu na grillu. W Californii nie ma nikogo z polski poza mną. To znaczy w północno-środkowej Californii. Na pewno wiecie o Wojtku, który miał szczęście trafić do okolic LA, jednak dzieli nas te 7 godzin drogi więc się za często nie widujemy. Tak naprawdę nie widujemy się wcale. Rozmawialiśmy raz przez telefon, bo pewnego razu stwierdziliśmy, że do siebie zadzwonimy. Wszystkie wymianowe kontakty utrzymują się na facebooku. W tym miejscu chciałabym pozdrowić Marlenę z Inidiany, z którą ostatnio miałam okazję częściej porozmawiać oraz Paulinę w Oregonie, od której dzieli mnie teraz tak mały dystans!
Zasada jest prosta, nikt nie zrozumienie exchange studenta lepiej niż drugi exchange student, niezależnie czy jest z tego samego kraju czy z kompletnie innego kontynentu.

Nawet jakby się bardzo starało, niektórych rzeczy nie da się wytłumaczyć innym ludziom. Dlatego też tak częste są tutaj bliskie przyjaźnie między exchengami. Jedyną osobą tutaj, która jest mi temu najbliższa jest moja host siosta Alissa. Jest ona teraz w collegu w Idaho, więc nie widujemy się często. Jednak kiedy już jesteśmy razem, to 24 godziny na dobę. Kocham ją. Można powiedzieć, że ona też zostawiła swoich wszystkich przyjaciół i rodzinę oddalonych o 14 godzin od niej. Ją te godziny dzielą samochodem, mnie samolotem. Bardzo dobrze się rozumiemy, ona jak na razie jest najnormalniejszą osobą jaką tutaj poznałam.
Normalną w moim własnym znaczeniu. Jestem teraz od tygodnia w Idaho z okazji święta dzienkczynienia, więc spędziłyśmy razem sporo czasu. Alissa podczas świąt spędzi cały miesiąc w CA więc przez ten czas będziemy razem dzielić pokój. Powinnam się smucić, że znów będę musiała z kimś tu dzielić łóżko, ale przeciwnie, nie mogę się już doczekać!

Tej nocy był w USA Black Friday, czyli wielkie przeceny - wszędzie. Ludzie oszaleli i z piskiem oczekiwali otwarcia sklepów typu Sears czy Victoria's Secret..
Do wszystkich osób, które mnie o to pytały: Nie, nie kupiłam iPhona, ani iPada czy innych tego typu rzeczy zeszłej nocy :) Nie jestem typem szaleńca biwakującego przed sklepem dwie noce przed promocją.

Okej, miałam zacząć od Sacramento, ale zupełnie odeszłam od tematu.
Ta wycieczka była 2 dniowa, z jedną nocą w hotelu. Hotel prawie w samym centrum stolicy Califonii, z basenem i innymi bajerami, z których oczywiście nie omieszkaliśmy skorzystać. Pogoda była piękna, po 30 stopni. Moje znajomości z niektórymi exchangami bardzo się zacieśniły.
Oczywiście, że połowę mojego czasu tam spędziłam z Samem, z racji tego, że to mój najlepszy przyjaciel tutaj - bez wątpienia. Kocham go straszliwie i chciałabym żebyście wszyscy mogli go osobiście poznać. Nie będę nawet zaczynać go opisywać bo nigdy nie skończę tej notki. Niektórzy z was mieli okazję go poznać przez Skype, w tym nawet mój ukochany dziadek! :) Ja czuje, że jestem już przyjaciółkami z jego prawdziwą mamą, z racji tego, że tyle razy już próbowałam się z nią porozumieć po hiszpańsku na skype, czy przez to, że kiedy Sam ma znów szlaban na wszystko, informuje ją o tym przez facebooka.

Obecnie tęsknie za nim niemiłosiernie, codziennie. Nie możemy nawet ze sobą rozmawiać czy pisać..
Zaistniały pewne absurdalne sytuacje o których nie chcę tu pisać bo nie wiem czy mogę. W skrócie dorośli ludzie których miałam za cudownych i którym ufałam minęli się trochę z prawdą podczas jednej rozmowy, która sprawiła, że moja przyjaźń z Samem na czas obecny jest bardzo ograniczona. Właściwie to zupełnie.
Nie, nie są to moi host rodzice, oni są wspaniali i nie mam im zupełnie nic do zarzucenia, kocham ich.
Na szczęście mam najlepszą koordynatorkę na świecie, która pracuje w dokładnie taki sposób w jaki powinna. Gdyby nie ona nie wiem co bym zrobiła.. Teraz pozostaje czekać aż wszystko wróci do normy.
Wyobraźcie sobie teraz zupełne odcięcie się od swojego najlepszego przyjaciela na spory czas. I jak? To prawie jak rodzina.. tak się nie da. Zwłaszcza jak jesteś oddalony od wszystkich bliskich Twemu sercu ludzi o tysiące kilometrów.

W Sacramento odwiedziliśmy Capitol, czyli sejm i ogólnie wszystkie te rzeczy z tym związane. Galerie handlową, downtown. Nagraliśmy setki filmików z tańcem Gangam Style, myślę, że możecie je znaleźć na youtube.. Graliśmy w różne gry, kąpaliśmy się w basenie, a przede wszystkim mieliśmy masę wolnego czasu dla siebie nawzajem. Jednego wieczoru pojechaliśmy w miejsce, w którym znajdował się labirynt. Labirynt w polu kukurydzy - nawiedzony. Niektórzy tak bardzo się bali, że byli biali ze strachu. Pozostali świetnie się bawili.

Moje ostatnie tygodnie spędziłam na pisaniu maili do collegy, wypełnianiu aplikacji, rejestracji na egzaminy.. ogólnie na stresowaniu się.

Nie było mnie 3 dni w szkole, co spowodowało spadek moim niektórych A na B. Tutaj jak Cie nie ma to nie ma "nb" Jest 0 za wszystko co robili. Muszę wszystko nadrobić w przyszłym tygodniu, co na szczęście nie będzie trudne.
Za to moje B z angielskiego w końcu podskoczyło na A, z czego bardzo się cieszę. Dostałam też w końcu 96/100 z dużego testu z matematyki, co równa się mojemu pierwszemu A z testu ( nie quizu ) z Pre- Calculus, nareszcie!

Jutro wracam do codzienności, wracam do CA. Zostałabym w Idaho jeszcze trochę..
Spałam z Shianną 3 noce w dormie Alissy - akademiku. Bawiłam się świetnie. ;) Tutaj nawet ludzie '94 już są na studiach więc czułam się jak sami swoi..

Thanksgiving był leniwy, ogólnie jedzenie i jedzenie. Dzisiaj były fajerwerki na znak rozpoczęcia sezonu Bożonarodzeniowego.. Tak, w listopadzie.

O, zupełnie zapomniałam o Haloween! Spędziłam je na imprezie z seniors z mojej szkoły. Zacieśniło to moje kontakty z nimi jako tako. Z racji tego, że byłam jedynym exchangem z 10 na nią zaproszonym, podniosło to trochę moją samoocenę haha. Do tego byłam świetnym zawodnikiem beer pong więc w ogóle już wygrałam życie.. Była to impreza z basenem, jakuzzi, barem i innymi normalnymi jak na standardy domów tutaj rzeczami.

Zupełnie nie czuje dzisiaj weny na pisanie więc może już skończę.
POKAZAŁO MI SIĘ, ŻE NIE MAM JUŻ MIEJSCA NA ZDJĘCIA NA MOIM BLOGU.. jak to ogarnę wstawię więcej zdjęć.

PS: Przypominam, że jeśli chcecie wiedzieć co tam u mnie, a długo nie piszę możecie oglądać zdjęcia na moim Instagramie, często coś wrzucam - po prawej stronie bloga dałam link do mojego konta, nie musicie się rejestrować :)



haloween party


Sierra, Preslie,Austin i ja


Halloween party ciąg dalszy^


Pumpkin Curving



też na tej imprezie


parada Haloween - Svenja


to jeszcze z Kempingu


Football Players udawali cheerledarki podczas haloween rally



ja i Brian podczas haloween party. Brian ustawił mi to zdjęcie na tapetę i powiedział, że jak zmienię to koniec naszej znajomości
(widać go też na zdjęciu wyżej)
Buziaki!

czwartek, 1 listopada 2012

Santa Cruz

Obiecana notka z Santa Cruz i Sacramento.. Także wybraliśmy się jakiś czas temu do miasta nad oceanem, które jest położone przy samej plaży. Jest ono głównie nastawione na turystykę, ale ma też swój college..
Niestety jak tam przyjechaliśmy to wszystkie atrakcje były zamknięte :( Do tego był to zimny i deszczowy dzień, więc chowaliśmy się w sklepach lub na kręgielni.
Tutaj Sami bawi się z małym. To śmieszne jak on się przewraca.. Potem Sam ukazuje swoje zdolności w mówieniu po polsku :




piękna pogoda








Potem się rozpogodziło, ale nie na długo :( W drodze powrotnej mieliśmy mały wypadek, ja nic nie poczułam, ale było trochę zamieszania..


sobota, 27 października 2012

Bowling

Moi tutejsi przyjaciele poprosili mnie abym pisala tego bloga po angelsku, ale wiem, ze dla niektorych z was moze byc problemem zrozumienie tego. Takze zostawie to tak jak jest. Przepraszam za brak polskich znakow, ale jestem u Samuela.

Znalazlam na jego komputerze filmik z Santa Cruz jak gralismy w kregle. Przedstawie wam moje niesamowite zdolnosci w zbijaniu kregli.
PS: Mialam calkiem modne skarpetki :)



Moze pozniej wstawie jeszcze jakies zdjecia, ktore on ma na komputerze, ale narazie juz lece.
Kocham Was!




wtorek, 23 października 2012

SAT/ACT/GET

Hej! Przepraszam was bardzo, ale na razie nie będzie żadnej notki :( Mam strasznie dużo na głowie. Mam nadzieję, że uda mi się zaktualizować bloga w weekend.

Napiszę o :
CHI SACRAMENTO TRIP
California Capital  City Sacramento - Capital



basen hotelowy. Thailand+Spain
oraz o SANTA CRUZ


Zarejestrowałam się na egzaminy, które są mi potrzebne jeśli chcę próbować dostać się tu na studia. Jest to egzamin SAT,ACT oraz GED, który będzie mi służył jako High School Diploma.
SAT piszę 8 Grudnia, a ACT 1. GED dopiero pod koniec roku szkolnego.
:(

 Od paru dni przygotowuje swój Personal Statement, który jest również potrzebny przy aplikowaniu do collegu/uniwersytetu. Mój kolega, który zawsze mi bardzo pomaga na angielskim i jest jedną z tych osób, które zawsze wiedzą co jak zrobić, powiedział, że jest bardzo dobry, co znacznie podniosło mnie na duchu.

Jeśli macie jakieś pytania związane z aplikowaniem do tutejszych szkół wyższych, piszcie. Jest to dość skomplikowane, sama nadal nie wiem wszystkiego tak dokładnie jak bym chciała.



Trzymajcie się!
PS: na bieżąco aktualizuję playlistę

niedziela, 14 października 2012

Lodi / Jelly Belly Factory

Jutro koniec mojej przerwy jesiennej.. Znów będę chodzić do szkoły, która niczym nie przypomina tej w Polsce. Nie jest mi nawet przykro, że przerwa się kończy. Szkoła tutaj w ogóle nie jest stresująca, a oddalona kilka tysięcy kilometrów od domu, sama skutecznie motywuję się do nauki. Której za wiele nie mam, może dlatego. Tylko to wstawanie rano nie bardzo mnie cieszy.. 8:30 w szkolę każdego dnia.. Przez 2 tygodnie był to dla mnie środek nocy.

Najtrudniejszym tutaj przedmiotem dla mnie jest Pre Calculus, bo jest on na poziomie polskiego rozszerzenia. A Ci, którzy mnie znają wiedzą jakie miałam przygody z  podstawową matematyką w zeszłym roku :) Na razie nie spadłam poniżej 70%, co w Polsce byłoby dla mnie nie lada sukcesem. Tutaj jednak równa to się ocenie C, która mnie w ogóle nie satysfakcjonuję. Dlatego coraz więcej czasu poświęcam matematyce. TAKA AMBITNA SIĘ STAŁAM NIE DO WIARY.

Jeśli chodzi o język angielski, którego się obawiałam.. jest on najluźniejszą klasą jaką mam. Jednak żeby osiągnąć efekty jakie chcę, muszę zacząć więcej pracować, nie korzystać z okazji, że przez całą lekcję można nic nie robić. A jeśli jesteś exchange studentem, masz więcej czasu na oddawanie assigments.

Idealnie, ale chyba nie o to mi chodzi.
I tak oddaje wszystko w miarę na czas, nawet wcześniej niż inni, normalni uczniowie, ale robię to jakoś niestarannie, aby tylko zrobić.
Od jutra będę się bardziej przykładać i mam nadzieję, że to, że to tutaj piszę będzie w jakimś stopniu dla mnie motywujące. Między innymi dlatego, że przeczytałam to jak na razie już z 8 razy próbując coś zaradzić na moją powalającą składnie więc etap I, wizualizacje swoich celów, można uznać za kompletny.

Na każdym blogu muszą być jakieś postanowienia, na przykład noworoczne, a do nowego roku już blisko. Można powiedzieć, że w Kalifornii już zimna za pasem i czas zmieniać opony. W sklepach można już kupować żywe świerki, które tak z natury po prostu są obsypane brokatem i bombki w kształcie hamburgerów, jako symbol tutejszych potraw wigilijnych.

Wiem myślicie, że jestem taka śmieszna, a dowcipy mam jak z kabaretu, ale mówię poważnie. Walmart już pęka od choinek i dyń. Tak jakby halloween miałoby być jakoś powiązanie z Bożym Narodzeniem. 

Okej, to by było na tyle mojego 1. semestralnego podsumowania. Przede mną jeszcze 3.

Drugi tydzień mojej przerwy spędziłam w większości z rodziną Samiego. Już się śmialiśmy, że się wprowadziłam i czekają na mnie obowiązki domowe.

Miałam tylko przyjechać na dwa dni, z racji tego, że w środę rano pojechaliśmy do Jelly Belly Factory, o czym za chwilę.

Jakoś bardzo wcześnie rano we wtorek, o 8 byłam już u nich w domu. Jak tam dotarłam to usnęłam. Musiałam pojechać z moim tatą, bo Lodi jest oddalone 30 minut od Valley Springs i jest po drodze do pracy Jimmiego, więc nikt nie musiałby mnie potem specjalnie tam zawozić.

Jak już wszyscy wstali i zjedliśmy śniadanie, pojechałam z Samem, któremu w końcu skończył się szlaban, na rowerach zobaczyć downtown. Poszliśmy do Chocolate Factory, zjedliśmy jakieś pyszne rzeczy i z zamiarem powiedzenia CZEŚĆ jego koleżance ze szkoły, weszliśmy do miejsca w którym pracuje.
Skończyło się na tym, że zaczęliśmy malować po wcześniej już przygotowanych formach, bo były 2 w cenie 1. Ja zrobiłam prezent dla Devina, a sam po prostu zrobił małpę.






jestem milutka



Oto nasze dzieła, które będą gotowe w przyszłym tygodniu. Czeka je polerowanie i inne magiczne etapy wykończeniowe.

W drodze powrotnej

Svenja ma najpiękniejszy rower świata.

KLIKNIJ NA ZDJĘCIE W CELU JEGO POWIĘKSZENIA
 Po powrocie do domu, czekałam aż Sam skończy wizytę u lekarza. ( Po przyjeździe do CA zdążył już go potrącić samochód więc był w szpitalu, chodził o kulach kilka tygodni i teraz ma kontrole raz na jakiś czas )
Pojechaliśmy na rowerach do Lodi Lake. Ładne ładne, ale w Valley Springs mamy ładniejsze :)

Poniżej nie ma zdjęć samego jeziora, ale jakiegoś stawu obok, które wyglądało na zamarznięte przy 27st C.
Nie pytajcie czemu byłam tak ubrana w taką pogodę, to już po prostu jesienne temperatury :)

Nie wiem jaki jest przekaz tego zdjęcia, ale Sam to jak widać artysta

który umie ustawić światło

i potrafi uchwycić najciekawsze momenty każdej, nawet najkrótszej podróży.

o wilku mowa
Po powrocie zjedliśmy pyszny obiadek, pojechaliśmy do banku żeby Sam wypłacił pieniądze i wróciliśmy bez, bo Sam zapomniał karty :)

Potem graliśmy w chowanego. To była najśmieszniejsza rzecz świata. Było nas 5 osób, czyli po kilku razach już się skończyły kryjówki. Wtedy najlepiej położyć się na podłodze i przykryć kocem. Działa, Sam, który to zrobił był przeze mnie znaleziony jako ostatni. I tylko dla tego, że już nie wytrzymał ze śmiechu. Tak jak wszyscy w około. Tylko ja nie wiedziałam o co chodzi, jak stałam dosłownie nad nim.

Dużo tego typu niespodziewanych i ekscytujących zdarzeń miało miejsce tego owego, gwieździstego niczym Hollywood wieczoru, co sprawiło, że był to pełen emocji i trzymających w wysokim jak kompleks budynków Abraj Al Bait w Mekkce napięciu cudowny, pełen przygód, jesienny dzień.



Następnego dnia pojechaliśmy do JELLY BELLY FACTORY!

Przez 40 minut chciałam umrzeć, słuchając historii żelków Jelly Belly. Serio? Powiem wam, ciekawa sprawa..  Na szczęście można było w tym czasie gapić się na pracujących na dole ludzi, którzy na pewno z radością wysypywali kolejne kartony żelek na taśmę ku uciesze 50-sięcio osobowej widowni. Do tego co kilka stacji dostawaliśmy jedną darmową żelkę!

A poważnie niekiedy nawet było to ciekawe. Fajnie wyglądają te wszystkie etapy tworzenia jelly beans, od formowania idealnego kształtu fasolki, to pakowania w pudełka, które są rozsyłane na cały świat.
Nie można było robić zdjęć w fabryce.

Po przejściu do innej części budynku, można już było zacząć ochoczo zabierać się do robienia zdjęć każdemu znalezionemu przedmiotowi, co też uczyniłam.

Obrazy wykonane z jelly beans.
W strefie zamkniętej dla fotografów był obraz Jana Pawła II, wykonany  tą samą techniką :)


Svenja


Po tym wszystkim nareszcie nadeszło to, na co wszyscy czekali. SKLEP




Czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków! Boże, jak ja kocham Harrego Pottera.





Żelki zatopione w czekoladzie

Tego się nie je, to kolczyki

To było pyszne, ale Sam to jadł przez 30 minut z pomocą wszystkich do okoła




Bean on cloud :)
















Zapachy do samochodu

odświeżacze do pokoju



Apples to Apples, moja rodzina lubi w to grać


lakiery do paznokci

mydła, płyny do kąpieli, szampony



Jak byłam mała miałam taką rozkładającą się w powietrzu piłęczkę



Mojito, Margarita, Pina colada...






UNO


podłoga

Można było sobie pstryknąć foteczkę i wrzucić na fajsbunia

konkurs na zgadnięcie ile ta dynia waży


Nie było Warszawy
 Na koniec poszliśmy coś zjeść. Wybraliśmy pizze w kształcie JELLY BEANS, czyli po prostu taką zdeformowaną w kształcie fasolki. Była całkiem niezła.






Podczas konsumowania kolejnych i kolejnych kawałków pizzy pepperoni ktoś powiedział "HEJ POJEDŹMY JUTRO DO SANTA CRUZ!"
Co też się stało. Zostałam więc u nich kolejną noc, a rankiem wyruszyliśmy na plażę Santa Cruz.
O czym napiszę niedługo :)

Trzymajcie się!