Jutro koniec mojej przerwy jesiennej.. Znów będę chodzić do szkoły, która niczym nie przypomina tej w Polsce. Nie jest mi nawet przykro, że przerwa się kończy. Szkoła tutaj w ogóle nie jest stresująca, a oddalona kilka tysięcy kilometrów od domu, sama skutecznie motywuję się do nauki. Której za wiele nie mam, może dlatego. Tylko to wstawanie rano nie bardzo mnie cieszy.. 8:30 w szkolę każdego dnia.. Przez 2 tygodnie był to dla mnie środek nocy.
Najtrudniejszym tutaj przedmiotem dla mnie jest Pre Calculus, bo jest on na poziomie polskiego rozszerzenia. A Ci, którzy mnie znają wiedzą jakie miałam przygody z podstawową matematyką w zeszłym roku :) Na razie nie spadłam poniżej 70%, co w Polsce byłoby dla mnie nie lada sukcesem. Tutaj jednak równa to się ocenie C, która mnie w ogóle nie satysfakcjonuję. Dlatego coraz więcej czasu poświęcam matematyce. TAKA AMBITNA SIĘ STAŁAM NIE DO WIARY.
Jeśli chodzi o język angielski, którego się obawiałam.. jest on najluźniejszą klasą jaką mam. Jednak żeby osiągnąć efekty jakie chcę, muszę zacząć więcej pracować, nie korzystać z okazji, że przez całą lekcję można nic nie robić. A jeśli jesteś exchange studentem, masz więcej czasu na oddawanie assigments.
Idealnie, ale chyba nie o to mi chodzi.
I tak oddaje wszystko w miarę na czas, nawet wcześniej niż inni, normalni uczniowie, ale robię to jakoś niestarannie, aby tylko zrobić.
Od jutra będę się bardziej przykładać i mam nadzieję, że to, że to tutaj piszę będzie w jakimś stopniu dla mnie motywujące. Między innymi dlatego, że przeczytałam to jak na razie już z 8 razy próbując coś zaradzić na moją powalającą składnie więc etap I, wizualizacje swoich celów, można uznać za kompletny.
Na każdym blogu muszą być jakieś postanowienia, na przykład noworoczne, a do nowego roku już blisko. Można powiedzieć, że w Kalifornii już zimna za pasem i czas zmieniać opony. W sklepach można już kupować żywe świerki, które tak z natury po prostu są obsypane brokatem i bombki w kształcie hamburgerów, jako symbol tutejszych potraw wigilijnych.
Wiem myślicie, że jestem taka śmieszna, a dowcipy mam jak z kabaretu, ale mówię poważnie. Walmart już pęka od choinek i dyń. Tak jakby halloween miałoby być jakoś powiązanie z Bożym Narodzeniem.
Okej, to by było na tyle mojego 1. semestralnego podsumowania. Przede mną jeszcze 3.
Drugi tydzień mojej przerwy spędziłam w większości z rodziną Samiego. Już się śmialiśmy, że się wprowadziłam i czekają na mnie obowiązki domowe.
Miałam tylko przyjechać na dwa dni, z racji tego, że w środę rano pojechaliśmy do Jelly Belly Factory, o czym za chwilę.
Jakoś bardzo wcześnie rano we wtorek, o 8 byłam już u nich w domu. Jak tam dotarłam to usnęłam. Musiałam pojechać z moim tatą, bo Lodi jest oddalone 30 minut od Valley Springs i jest po drodze do pracy Jimmiego, więc nikt nie musiałby mnie potem specjalnie tam zawozić.
Jak już wszyscy wstali i zjedliśmy śniadanie, pojechałam z Samem, któremu w końcu skończył się szlaban, na rowerach zobaczyć downtown. Poszliśmy do Chocolate Factory, zjedliśmy jakieś pyszne rzeczy i z zamiarem powiedzenia CZEŚĆ jego koleżance ze szkoły, weszliśmy do miejsca w którym pracuje.
Skończyło się na tym, że zaczęliśmy malować po wcześniej już przygotowanych formach, bo były 2 w cenie 1. Ja zrobiłam prezent dla Devina, a sam po prostu zrobił małpę.
|
jestem milutka |
|
Oto nasze dzieła, które będą gotowe w przyszłym tygodniu. Czeka je polerowanie i inne magiczne etapy wykończeniowe. |
|
W drodze powrotnej |
|
Svenja ma najpiękniejszy rower świata.
KLIKNIJ NA ZDJĘCIE W CELU JEGO POWIĘKSZENIA |
Po powrocie do domu, czekałam aż Sam skończy wizytę u lekarza. ( Po przyjeździe do CA zdążył już go potrącić samochód więc był w szpitalu, chodził o kulach kilka tygodni i teraz ma kontrole raz na jakiś czas )
Pojechaliśmy na rowerach do Lodi Lake. Ładne ładne, ale w Valley Springs mamy ładniejsze :)
Poniżej nie ma zdjęć samego jeziora, ale jakiegoś stawu obok, które wyglądało na zamarznięte przy 27st C.
Nie pytajcie czemu byłam tak ubrana w taką pogodę, to już po prostu jesienne temperatury :)
|
Nie wiem jaki jest przekaz tego zdjęcia, ale Sam to jak widać artysta |
|
który umie ustawić światło |
|
i potrafi uchwycić najciekawsze momenty każdej, nawet najkrótszej podróży. |
|
o wilku mowa |
Po powrocie zjedliśmy pyszny obiadek, pojechaliśmy do banku żeby Sam wypłacił pieniądze i wróciliśmy bez, bo Sam zapomniał karty :)
Potem graliśmy w chowanego. To była najśmieszniejsza rzecz świata. Było nas 5 osób, czyli po kilku razach już się skończyły kryjówki. Wtedy najlepiej położyć się na podłodze i przykryć kocem. Działa, Sam, który to zrobił był przeze mnie znaleziony jako ostatni. I tylko dla tego, że już nie wytrzymał ze śmiechu. Tak jak wszyscy w około. Tylko ja nie wiedziałam o co chodzi, jak stałam dosłownie nad nim.
Dużo tego typu niespodziewanych i ekscytujących zdarzeń miało miejsce tego owego, gwieździstego niczym Hollywood wieczoru, co sprawiło, że był to pełen emocji i trzymających w wysokim jak kompleks budynków Abraj Al Bait w Mekkce napięciu cudowny, pełen przygód, jesienny dzień.
Następnego dnia pojechaliśmy do
JELLY BELLY FACTORY!
Przez 40 minut chciałam umrzeć, słuchając historii żelków Jelly Belly. Serio? Powiem wam, ciekawa sprawa.. Na szczęście można było w tym czasie gapić się na pracujących na dole ludzi, którzy na pewno z radością wysypywali kolejne kartony żelek na taśmę ku uciesze 50-sięcio osobowej widowni. Do tego co kilka stacji dostawaliśmy jedną darmową żelkę!
A poważnie niekiedy nawet było to ciekawe. Fajnie wyglądają te wszystkie etapy tworzenia
jelly beans, od formowania idealnego kształtu fasolki, to pakowania w pudełka, które są rozsyłane na cały świat.
Nie można było robić zdjęć w fabryce.
Po przejściu do innej części budynku, można już było zacząć ochoczo zabierać się do robienia zdjęć każdemu znalezionemu przedmiotowi, co też uczyniłam.
|
Obrazy wykonane z jelly beans.
W strefie zamkniętej dla fotografów był obraz Jana Pawła II, wykonany tą samą techniką :) |
|
Svenja |
Po tym wszystkim nareszcie nadeszło to, na co wszyscy czekali. SKLEP
|
Czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków! Boże, jak ja kocham Harrego Pottera. |
|
Żelki zatopione w czekoladzie |
|
Tego się nie je, to kolczyki |
|
To było pyszne, ale Sam to jadł przez 30 minut z pomocą wszystkich do okoła |
|
Bean on cloud :) |
|
Zapachy do samochodu |
|
odświeżacze do pokoju |
|
Apples to Apples, moja rodzina lubi w to grać |
|
lakiery do paznokci |
|
mydła, płyny do kąpieli, szampony |
|
Jak byłam mała miałam taką rozkładającą się w powietrzu piłęczkę |
|
Mojito, Margarita, Pina colada... |
|
UNO |
|
podłoga |
|
Można było sobie pstryknąć foteczkę i wrzucić na fajsbunia |
|
konkurs na zgadnięcie ile ta dynia waży |
|
Nie było Warszawy |
Na koniec poszliśmy coś zjeść. Wybraliśmy pizze w kształcie JELLY BEANS, czyli po prostu taką zdeformowaną w kształcie fasolki. Była całkiem niezła.
Podczas konsumowania kolejnych i kolejnych kawałków pizzy pepperoni ktoś powiedział "HEJ POJEDŹMY JUTRO DO SANTA CRUZ!"
Co też się stało. Zostałam więc u nich kolejną noc, a rankiem wyruszyliśmy na plażę Santa Cruz.
O czym napiszę niedługo :)
Trzymajcie się!